Wrażenia z NaNoWriMo Camp, czyli burzliwe dzieje mej pisaniny.

W tym miesiącu, zachęcona przez kilka znajomych, wzięłam udział w NaNoWriMo Camp. Za cel miałam początkowo 27.500 tysięcy słów. Jak poszło? Zaraz opiszę.

Na początek wyjaśnienia dla tych, co projektu nie znają. Zaczęło się od miesiąca pisania powieści, z celem spisania 50.000 słów w miesiąc, konkretnie listopad - to NaNoWriMo. Teraz w kwietniu i lipcu można brać jeszcze udział w wersji, w której sami wyznaczamy sobie cel. I ja w takim lipcowym udział wzięłam.

Po pierwsze, postanowiłam nieco oszukać system - pisałam dwa teksty zamiast jednego, nie chcąc żadnego zaniedbać. Początkowo szło dobrze, mimo że równolegle pracowałam nad projektem przeciwko hejtowi na Samych Quizach - taka drobna inicjatywa, ale przez tydzień miałam do napisania jeszcze wpisy na profilu, co w sumie łączyło się w dość niezłe wyzwanie.

Gdy skończył się projekt, dalej szło dobrze, ciężar rutyny zrównoważył fakt, że już nie musiał kombinować, co napisać w kolejnym wpisie polecającym kolejny quiz o hejcie. Za to równolegle wstawiłam jeszcze parę quizów – łączenie pisania z różnymi innymi rzeczami nieźle szło, zwłaszcza, że do tej kombinacji dołączyła jeszcze "Gra o Tron", namiętnie oglądana z kumpelą (pozdrowienia, Kari!) przy pochłanianiu kolejnych porcji cukierków. 

Pisałam zwykle wieczorem, walcząc z czasem, ale pisałam, i to całkiem sprawnie. Aż pewnego pięknego dnia okazało się, że pewna bliska mi osoba, z którą kontakt na czas wakacji tradycyjnie się urwał, ma pewne problemy. Początkowo wyglądało, że sprawa jest naprawdę, przeraźliwie poważna, ale później okazało się, że jest nieco spokojniej. Nie chcę się tu nad tym rozwodzić, bo pewne znane mi w realu osoby mogą to czytać i nie chcę, by ktoś dowiedział się z tego tekstu zbyt wiele. 
Mimo to wyrwałam się z rytmu pisania, a zapewniłam sobie nową przeszkodę. 

Małpki, co to rozbijają baloniki. 
Kto kojarzy te gierki, ten kojarzy, kto kojarzy mniej, ten znajdzie sobie, albo będzie dalej szczęśliwie żył w niewiedzy. Bowiem to cuś jest cholernie wciągające. 

(Smutno-dramatyczna muzyczka i przestawienie na czarno-biały film)
Wpadłam w to. 
Nie mogłam przestać. 
Utknęłam na poziomie hard pierwszej ścieżki. 
I uwzięłam się. 
Zmieniłam limit słów na 25.000 
Walczyłam z tym poziomem wiele, wiele razy. 
Lecz cholerne baloniki były górą. Przebijały się przez każdą osłonę, a ja traciłam kolejne cenne minuty i godziny, nie mogąc się wyrwać. 
Leczyłam wyrzuty sumienia słuchaniem czegoś mądrego w tle. 
(Powoli pojawiają się kolorki)
W końcu, z trudem, przerzuciłam się na simsy, kochaną trójeczkę.
I jakoś opuściłam ten padół pełen niedostatecznej ilości szpilek, choć nadal mnie tam ciągnie. 

Straciłam całą masę czasu, musiałam ostro finiszować. Co robi Marisia?
Wraca do oglądania nagrań z gier na YouTube. Coś tam w tle pisałam, nawet regularnie nie aktualizując strony. 
W końcu nastał ten moment. Moment, w którym zostały cztery dni i około dziewięciu tysięcy słów, a ja skończyłam oglądać obie gry i zostały tylko nowe odcinki, które niestety pojawiały się na jednym kanale codziennie. 

Pierwszy dzień - około tysiąca słów i masa oglądania głupot na YouTube.  
Drugi dzień - około tysiąca słów i jeszcze więcej oglądania głupot na YouTube
Trzeci dzień - około tysiąca słów i rekordowa ilość oglądania głupot na YouTube. 
W tle nie mogłam wrócić do mojego pokoju, gdzie w piękny sposób nie działa WiFi, bo zrobiło się za gorąco, przez co też musiałam spać na parterze, razem z siostrą, która uparcie świeciła mi w oczy komórką. 

I tak nastał ostatni dzień, ten, w którym powinnam nadrobić sześć tysięcy słów i pięknym finiszem, pogoniona deadlinem, dorwać mój cel. 

Obudziłam się dość późno, przekąsiłam coś i przystąpiłam... Uwaga, mały konkurs. Jaką odpowiedź obstawiacie? 
a) Pisania
b) Oglądania głupot na YouTube
c) Słuchania głupot z YouTube przy graniu w grę z małpkami rozbijającymi baloniki. 

Przemyślcie to, oglądając graficzkę, którą wykorzystywałam na NaNo jako okładkę. 
Albo nie, pokażę wam okładki na Wattpada, z których pierwszej nie wykorzystałam i raczej nie wykorzystam, bo mam nową, z tytułem pełnym, spójną z pozostałymi tomami i w ogóle, więc korzystajcie z okazji, by cudo się zupełnie nie zmarnowało. 





A prawidłowa odpowiedź to c, rzecz jasna. 
Do pisania przystąpiłam mocno po południu. Męczyłam tekst, na zmianę z przeglądaniem różnych tekstów w internecie, osiągając kolejne małe cele. Tysiąc, tysiąc pięćset, dwa tysiące, tysiąc pięćset, tysiąc osiemset, dwa tysiące, trzy tysiące, trzy tysiące dwieście, trzy tysiące sześćset... Choć ja liczyłam to tym, ile brakowało - Sześciu tysięcy, pięciu, czterech, trzech, dwóch i pół... 
I, niestety, przy dwóch i pół uznałam, że to całkiem równa liczba i mi starczy. Niestety, tak tym się usatysfakcjonowałam, że zapomniałam obniżyć poprzeczkę, i tak mój cel nie został osiągnięty. A chciałam zmienić liczbę w celu i zaprezentować wam piękny wykres... Ech. 
A oto ostateczny wykres, prezentujący wynik mych prac. 


Okej, i jak bym to podsumowała? Fajnie było, ale do powtórki mi się nie śpieszy. 

Po pierwsze, przekonałam się, jak bardzo w pisaniu potrzebuję przerw i siadania nad innymi projektami. Nie umiem siedzieć tylko nad jedną historią, potrzebuję odskoczni. Pod koniec strasznie mi jej brakowało, i te dziwne zajęcia w internecie, to trochę z tego. To jedna z paru rzeczy, których się dowiedziałam o mnie i pisaniu i warto było dla samej tej wiedzy. 
Po drugie, to jednak nie podziałało na mnie tak mocno, jak deadline przy konkursach. Niestety, nie mam dość silnej woli, albo nie potrafię siebie przekonać, że naprawdę ważny jest ten czerwony słupek, co ma przekroczyć czarną kreseczkę. 
Po trzecie, warto przecenić się nieco. Nawet nie dobijając do celu, osiągniemy więcej, niż gdybyśmy próbowali doskoczyć do niżej położonej poprzeczki. Pewnie nie napisałabym tyle, gdyby mój cel to byłoby od początku 25.000 słów, a nie 27.500.
Po czwarte, lepiej na NaNo wziąć się za tekst, który mamy dobrze zaplanowany. Ja mam parę takich, ale tym razem chciałam się bardziej wziąć za te, które piszę aktualnie, a które są raczej improwizacją, niestety. Muszę kiedyś spróbować z jednym z tych tekstów, które mam w całkiem dokładnych planach, ale najpierw muszę się uporać z obecnymi projektami. 

Szczerze, to cieszę się, że to w końcu koniec i zniknął bagaż, który sama na siebie nałożyłam, choć nałożenia go sobie absolutnie nie żałuję. Planuję policzyć, ile słów spiszę w sierpniu, na luzie, bez żadnych wymagań, i jednocześnie realizując poprawki do mojej Akademii Setrionne (tom przed Światłami Światów). Ciekawa jestem, co wyniknie z tego porównania. 




Komentarze

  1. 43 yr old Environmental Tech Kori Edmundson, hailing from Bow Island enjoys watching movies like Conan the Barbarian and Pet. Took a trip to The Four Lifts on the Canal du Centre and drives a Safari. przekierowanie tutaj

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Próby blogowania - reaktywacja

Recenzja - "Boczne drogi" Joanny Chmielewskiej